środa, 6 stycznia 2010

Powrót do przeszłości...

Witam zarówno Ciebie - Mój Drogi Jasimierzu jak i osoby , które odważą się na ten krok i odwiedzą ten lekko "inny" od wszystkich blog ( rym zupełnie przypadkowy , tak jak u większości rodzimych hip-hopowych tworów....)

Naszą "przygodę" z próbą mierzenia się z różnymi filmami większej lub mniejszej klasy zaczynasz od dużego K - jak kino . "Everything is illuminated" to , jak już udało ci się wspomnieć , absolutny debiut reżyserskiego laika jakim jest Liev S. Jestem pewien , że większość czytelników zna tego (bądź też nie) osobnika z kilku "większych" ról - chociażby w "Krzyku" czy jako zabójczego mutanta Victora w "X Men Geneza : Wolverine " . Można powiedzieć taka czwarta półka hollywoodzkich aktorów....facet czeka na swoją niepowtarzalną szansę prawdziwego "błyśnięcia" na szklanym ekranie w znacznie wyrazistszy sposób niż robił to jako szablozębny przeciwnik Hugh Rosomaka Jackmana..... Myślę , że jeśli jednak zarzuci marzenia o podboju światowego rynku jako pseudo-przystojniak szczerzący się sztucznie z kolejnych okładek czasopism dla Pań (Panów również) i będzie kontynuował swoją karierę reżysera to wszyscy kinomaniacy na tym , na pewno , nie stracą....

Film to , jak dla mnie , czysta magia . Zważywszy na to , że całe życie omijałem cyrki , ponieważ rosyjskie clowny zawsze wciągały mnie na scenę myśląc , że jestem jednym z cyrkowych eksponatów , to tak naprawdę mam bardzo marne pojęcie o wszelakich sztuczkach , czarach i tym podobnych magicznych trikach . "Everything is illuminated" jednak "uderzył" z pełnym impetem w resztki mojego człowieczeństwa , poruszył serce , momentami wydymał wargi (od śmiechu rzecz jasna) i spowodował nieprzerwany , do momentu wtargnięcia do pokoju mej rodzicielki , deszcz łez...

Mogę się przyłączyć do peanu jaki wygłosiłeś na cześć Elijaha Wooda i Eugena Hutza , gdyż duet ten jest świetnie dobrany i ukazuje różnicę pomiędzy młodym mężczyznom wychowanym w amerykańskiej tradycji , a jego odpowiednikiem z dalekiej Ukrainy . Nie należy jednak zapominać o Borisie Leskinie grającym dziadka i , według mnie , cichej bohaterce tej wzruszającej opowieści suczce wabiącej się "Sammy Davis Junior Junior". Do wyraziście ukazanych postaci należy dodać inteligentny , bardzo niebanalny humor , którego , często , we współczesnych "dziełach" tak brakuje , oraz niesamowite zdjęcia ( dom "zatopiony" w słonecznikach to istne mistrzostwo) .

Gdy otarłem ostatnią kroplę łez lecących z mego zaczerwienionego oka i zobaczyłem napisy końcowe zdałem sobie sprawę - "Po jaką cholerę płaczesz ckliwy mamisynku ???".....oczywiście żartuję w mało wysublimowany sposób , uświadomiłem sobie , że bez względu na rasę i miejsce zamieszkania każdy z nas ma ten sam ludzki rodowód . Wszyscy jesteśmy tacy sami , a to skąd się wywodzimy powinno być dla nas cenną tradycją czczoną i kultywowaną przez następne pokolenia .

Pierwszy post za mną . Mam cichą nadzieję , że nie rażę swym daleko posuniętym analfabetyzmem i często idącym z nim w parze debilizmem.....zapraszam do komentarzy....

Próbka humoru spod znaku Lieva Schreibera i spółki :
http://www.youtube.com/watch?v=id15tjDK3K0

1 komentarz: