piątek, 16 kwietnia 2010

Nic osobistego




Drogie Dziecię Korporacji i Ty szarmancki, kulturalny młodzieńcze,


Lepiej nikomu nic nie opowiadajcie. Bo jak opowiecie - zaczniecie tęsknić. (Salinger)
Zamknęłam się dzisiaj w kinie z bliską sercu istotą, żeby odpocząć od wszystkiego i oto co z tego wyszło...

Nic osobistego (opowieść świeżutka bo dopiero od dzisiaj w studyjnych) to historia dwojga barw: milczenia i samotności. Dopiero od nich odchodzą gałązki innych emocji, więc jeśli ktoś potrzebuje powodów do zadumy (jakby mu było mało własnych) to Nothing personal (z oczu i głowy Urszuli Antoniak) jest wymarzone. Nie jest to romans, nie jest to nawet historia miłosna. Jest to historia z gatunku wyboru i podejmowania decyzji.


Wyobraźcie sobie osobę, którą spotyka tragedia- jakakolwiek, kiedykolwiek. Personę, która rzuca wszystko, rozdaje swój świat materialny ludziom i jako jednostka niewidzialna- wtapia się w pejzaże, rezygnuje z udziału w społeczeństwie. Taka właśnie jest Ona- ognistowłosa (Lotte Verbeek), bezimienna dziewczyna wędrująca przez Irlandię. Napawa się samotnością, żyje w ciszy i surowych warunkach i z pozoru nie potrzebuje do swojej egzystencji nikogo. Pewnego dnia wielkiej wędrówki On (Stephen Rea!)- dojrzały mężczyzna z bagażem doświadczeń, zatrudnia Ją, za pracę wynagradza jedzeniem, milczeniem i odtąd przeżywają swoją samotność obok siebie. Nie ma prawa łączyć ich nic osobistego.


Tak naprawdę jest to opowieść zbudowana z pięknych obrazów i podzielona na rozdziały przypominała mi książkę. Kartka, po kartce widz/czytelnik śledzi dwa smutne losy, które dążą do jednego, tragicznego zakończenia.

Nie dziwię się, że film został dobrze przyjęty. Zwraca uwagę na ciekawe kwestie (miałam CZAS ROZMYŚLAŃ przez pół dnia)- chociażby tego kim człowiek jest bez materialnego fizysu. Stawia pytanie o to jak długo może żyć w świecie dwóch samotności- obok siebie ale bez siebie. Te wszystkie granice i konwenanse, niepotrzebne imiona, nazwiska, kraje, pochodzenia, tożsamości. Zupełnie niepotrzebne w świecie naturalnych i pierwotnych relacji międzyludzkich. Niestety ogólną spójność (jak i moją małą sielankę) zachwiało parę absurdalnych scen, czasami nieco zbyt szokujących w kontekście –generalnie- spokojnego filmu. Jednakże piękne zdjęcia, mały dorobek reżyserski i rola symboli zdają się usprawiedliwiać całość.


To jest film albo 'NA POJEDYNKĘ' albo 'DLA OSÓB POWAŻNYCH', nie idzie się na niego z łowcami absurdów, bo wszystko zrujnują. No i jak już pisałam, to tylko taka odskocznia, żadne znowu ARCYdzieło...

-pisze nazbyt wymagająca Agata.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz