wtorek, 2 lutego 2010

La vie en rose!


Mikołaju, Jasimierzu,
z racji zimy morze mi zamarzło i nie szumi (sic!), od wczoraj jestem "posiadaczką" lat 21 (szybka autoreklama) a pkp ma miliardowe opóźnienia...ale nic nie doprowadziło mnie do szału (a prawie i do płaczu!) tak jak ogłoszone dzisiaj Oscarowe nominacje. Szukałam w głowie jakiegoś kontrastu, potrzebowałam powrotu do 'kiedyś' żeby gdzieś podziać myśli i znalazłam!
Tararararam! Sabrina Billy'ego Wildera z 1954 roku.
Może was to nie przekonać, bo to-to głównie dziewczęce. Zero nawalany, maczet, pościgów, biustu mało a i historia łzawa. Wybitne też raczej nie, ale jakże miłe!
Liczę na to, że trafię do rzeszy fanów starej-dobrej czernibieli i ktoś sięgnie po Wildera ( Pół żartem, pół serio, czy ukochany przeze mnie Bulwar Zachodzącego Słońca) pewnego wieczoru, tak tylko, żeby się uśmiechnąć.

Sabrina (niesamowita Audrey Hepburn) jest córką szofera. Mieszka z ojcem w posiadłości należącej do jego pracodawców (jednocześnie posiadaczy pokaźnej kolekcji wybitnej klasy AUTOMOBILI) rodziny- Larrabee. Dziewczyna cierpi niestety na syndrom niewidzialnego kopciuszka i lekki weltschmerz spowodowany synem bogaczy- gałganem i nicponiem Davidem (William Holden). Dopiero wyjazd do Paryża zmienia kaczątko w dojrzałą kobietę i pozwala jej tymczasowo zapomnieć o Davidzie. Jednak po powrocie Sabriny role się odwracają- teraz to ona jest na celowniku, na dodatek nie jednego a dwóch braci (Humphrey Bogart, bo kto nie lubi trójkątów miłosnych, tym bardziej z Bogartem!). Później już tylko komplikacje, komplikacje i komplikacje.
To, co lubię w tym filmie, to galeria kontrastów. Zły brat, nieokiełznany, szalony, nieodpowiedzialny (Holden) w zestawieniu z uporządkowanym, trochę nudnym, wypranym z uczuć i obowiązkowym do granic Linusem (Bogart). Gdzieś po środku Hepburn z dualizmem wcieleń, jak gdyby sama grała dwie postacie. Opozycja ulubionych piosenek bohaterów- idealnie dopasowanych do charakterów. Czy w końcu styl, fizyczność i cechy wizualne dwóch mężczyzn i kobiety, zarysowane tak dobrze, że mimo braku kolorów wręcz oczywiste! Fascynuje mnie to, bo w pewnym momencie kina zaczęliśmy zabijać wyobraźnię kolorami i fakturą ( i tak oto Avatar dostanie-wiecie-co za kolory, kształty i odpowiednie wymieszanie gradientów). Nie twierdzę oczywiście, że kolor jest zły, albo że zły jest postęp, po prostu czuję się 'mniej kreatywnym i mniej zachwyconym' widzem -względem odbiorców ówczesnych.
Sabrina zgarnęła parę nagród ( w tym Akademii) za kostiumy, scenografię i scenariusz. Dostało się 'jej' za brak ognia, za niewidzialną ścieżkę dźwiękową i wiele innych bezwzględnych wyliczeń. Ale ja obrazu bronić będę, bo od początku nikt nie chciał umieszczać go na kinematograficznym olimpie. Wystarczy, że buja gdzieś w chmurach pod... A poza tym trzeba samemu wymacać, żeby opinię ulepić!
Posłuchać jak Audrey śpiewa La vie en rose, zachwycić się jej elegancją i balową suknią (pozycja z listy najpiękniejszych, najbardziej seksownych, ładnych czy coś tam... kreacji w historii kina).
Należy bezwzględnie afirmować niegodziwego Holdena i jego czarno-białe oczy (które wyobrażam sobie jako niebieskie) i ten humor- taki lekki, trochę naiwny i przeszczery (stary gag, jak u Chaplina, ktoś też to widzi prawda?)
I trzeba wiedzieć, że Humphrey Bogart to Humphrey Bogart. Wielkie SORRY Harrisonie Fordzie z 1995 roku, żaden z ciebie Linus Larrabee.

Tak lekko i ciepło żegnam was i popadam w ten śnieg co go tu tyle.

6 komentarzy:

  1. Czarno- białe filmy są po prostu eleganckie.Często niesamowite dialogi,a do tego jak nic nadają się do oglądania w środku dnia, kiedy siedzi się samej w domu i myśli się że świat o mnie zapomniał. Piękne suknie, perfekcyjne (mowie o makijażu, ubiorze, fryzurze) bohaterki, cudowne historie no i ci dżentelmeni ;) trochę bajecznie. Aż chciałoby się żyć w tamtych czasach, być bogatą, chodzić na przyjęcia i się tak ubierać.
    No i wychodzi ze mnie stara panna oglądająca łzawe filmy.

    OdpowiedzUsuń
  2. spoko, jest nas więcej :D

    Masz rację, te filmy są eleganckie...Panowie też tacy byli, ale feministki sprawiły, że teraz im się nie chce.
    A tamtym kobietom zazdroszczę takiej PURE klasy, której dziś już nie da się osiągnąć.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zgadzam się z wami !!!! W dzisiejszym świecie coraz mniej prawdziwych gentlemenów (takich "true" , klasycznych) , a kobiet z klasą(tych odpowiedników czarno-białych) i jakby mniej. Cóż , żyjemy w świecie swobód i zaniku wszelakich granic moralnych(może troszkę przesadzam i zaczynam te swoje "nauczania";) , ale fajnie jeszcze zobaczyć film w którym nie zawsze po pierwszym spotkaniu ląduje się (wszyscy wiedzą gdzie , chodzi mi , że seks jest taki zawaluowany) , a i uczucia jakieś wydają się inne , szczere i silniejsze.....faktycznie to takie trochę bajki :P ale przecież o to chodzi:)

    OdpowiedzUsuń
  4. http://www.youtube.com/watch?v=LS37SNYjg8w&feature=player_embedded -tak trochę w nawiązaniu

    OdpowiedzUsuń
  5. No - też lubię eleganckie, czarno-białe kino. Takie pozycje jak "Sin City" czy "Faster Pussycat! Kill! Kill!" - podobnie jak Wy zwracam w nich uwagę na makijaże oraz zmysłowe damskie kreacje, od których ciężko oderwać wzrok.

    A Ty Mickey przestań się podlizywać, nikogo tutaj nie oszukasz:P

    OdpowiedzUsuń
  6. ja bym jeszcze dodała ruch, magię gestów, to wszystko jest takie wyjątkowe.

    Ale pamiętajmy WOMEN KNOW YOUR LIMITS!

    'THEY WENT TO UNIVERSITY- hard to believe that they all're under 25'.

    OdpowiedzUsuń