niedziela, 16 maja 2010

Kozy kozami, ale ta obsada!

Chłopcy, chłopcy i dziewczynki,
Wróciłam wczoraj do najlepszej formy- 3 filmów w kinie dziennie (ona naprawdę to robi!)więc skoro nikt nic, to może ja znowu coś...


CZŁOWIEK, KTÓRY GAPIŁ SIĘ NA KOZY->
Przenosili polską premierę, wyprodukowali tysiące ulotek z paskudnym błędem w imieniu Kevina Spacey (i prawdopodobnie błędem merytorycznym! Ale jeszcze to sprawdzam...) tragicznym żartem o kozach i mundurach. Wybaczyłam już nawet siekę stylistyczną w opisie filmu.
A to dlatego, że para Clooney: McGregor jest duetem nie do pobicia.

Bob Wilton (McGregor) jest nadwrażliwym mężczyzną i reporterem poszukującym sensacji. Nie robi tego jednak dla idei a kobiety- co barwi tę postać jeszcze większą groteską. Gdy w swojej podróży na front trafia przypadkowo na Lyna Cassady’ego (Clooney <3), poznaje losy tajnej amerykańskiej jednostki wojskowej dowodzonej przez Billa Django (Bridges). I tu dla bohatera zaczyna się wielka irracjonalna podróż po kartach historii. Musi pokonać demonicznego i nikczemnego Hoopera (Spacey), przekroczyć granice umysłu, stać się prawdziwym mężczyzną, uwierzyć w przeznaczenie...etc. (O rany, ile on musi...)

Mogę zacząć od narzekania? Nie jest tego wiele, ale JA muszę... Generalnie jest to film słodko-gorzki. Nie spodziewałam się po tym filmie aż tylu smutnych scen. To chyba miała być kolejna próba amerykańskiego zmierzenia się z Irakiem- czysto jułesesowski kompleks. Podali na humorystycznym talerzu pastisz wojny i armii, absurdalnych środków walki i niby to wszystko takie prześmiewcze i zdystansowane ale między wierszami czaił się wstyd i ukrywała się polityka (TO SIĘ DAŁO WYCZUĆ!). Ten film to również 1,5 h przypominania, że ludzie są równi (tu mocarny cytat: „W każdym narodzie znajdą się zgniłe jabłka”) i że nie wszyscy Amerykanie są źli (tu przekomiczne i autoironiczne: „Sir, we’re americans...we’re here to help you!”). Trochę też uraził moje odbiorcze ślepia fakt, że naładowali trailer najlepszymi scenami i bardzo mało nowych-innych gagów zostało ‘dla całości’. Co jednak nie przeszkadzało mi się znowu śmiać ze scen, które w zapowiedzi widziałam milion razy (żeby nikt nie odebrał tego zbyt kategorycznie!). No ale pamiętam, że komedia rządzi się innymi prawami i na szczęście gdy obejrzymy ją bez moich czepliwych i politycznych komentarzy, to zapewne się spodoba.

A ze śmietanki tego filmu- Clooney i McGregor razem to mistrzostwo! (Ogólnie McGregor ma dobre dni, czekam tak bardzo na I love you Phillip Morris). Dialogi między nimi, to jak doskonale ze sobą współgrali- cudne. Głównie chwalono Clooneya za wykreowanie postaci, ale wg mnie wszyscy spisali się doskonale. Jeff Bridges również spektakularny (ja, jako korna córa przyznaję, że dopiero otworzyłam oczy) w roli starego narkomana i pacyfisty z warkoczykiem. Przyjemnie popatrzeć nawet na Kevina Spacey (do którego nadal żywię antypatię), gdy pod wpływem LSD zabawia się z robaczkiem. No i oczywiście muszę tu poafirmować szczególnie dwie sceny- Clooney zabijający kozę umysłem i (także) George obezwładniający McGregora- no delicje. Parada komików najlepszej kategorii.
Kto nie widział, niech zobaczy koniecznie. Chłopięce to i konkretne. Wreszcie nikt nie niszczy proporcji wątkami miłosnymi i mało zdolnymi kobietami. Jest armia, jest LSD i ten stary, dobry absurdalny żart. Ja jestem usatysfakcjonowana.

3 komentarze:

  1. Jeśli chodzi o Jeffa Bridges'a, to dla nie wierzących w jego geniusz aktorski polecam film "Big Lebowski" za który swoją drogą John Goodman powinien był dostać Oscara!.

    Pozdrawiam
    Nosek

    P.S.
    Tak Agata śledzę twoje życie nie tylko na facebooku ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. NIE WIERZĘ. Ty masz rzadki dar wracania do mojego życia, w momentach kiedy mi cię najbardziej brakuje.

    I PRZECIEŻ WIDZIAŁAM LEBOWSKIEGO kaszano

    OdpowiedzUsuń
  3. tylko nie kaszano :P (to moj szkolny przeslawny nick!)

    dla mnie filmy z żołnierzami to tylko łysi i napakowani testoteronem- reszta jest niewarta ogladania :P

    OdpowiedzUsuń